sobota, 26 czerwca 2021

451 Stopni Fahrenheita

 

451 Stopni Fahrenheita

 

    Po II wojnie światowej nastały bardzo ciekawe czasy dla literatury. Właściwie zaraz po jej zakończeniu, świadomy nadciągających zagrożeń ze strony komunizmu Orwell przywalił ludziom pięścią w twarz książką o tytule Rok 1984. Pięć lat później pisarz znany jako Ray Bradbury poprawił z liścia pozycją 451 Stopni Fahrenheita. Niemal w tym samym roku też powstał Paragraf 22 ukazujący absurdy wojny. Te trzy pozycje zapisały się w kanonie literatury złotymi zgłoskami oraz siniakami na twarzach czytelników, ponieważ każda z nich była swoistym mózgowym nokautem powstałym ze strachu przed niepewną przyszłością. Dziś przyjrzymy się bliżej książce która ukaże nam alternatywną wersję świata, gdzie strażacy nie gaszą pożarów... Oni je wzniecają. 

    Lata pięćdziesiąte, USA. Telewizja zdobywa coraz większą popularność, kreśląc przed Amerykanami wspaniałe wizje przyszłości. Był to czas, kiedy kina pustoszały przez coraz szerzej dostępne odbiorniki telewizyjne. Mimo takich hitów jak Wszystko o Ewie w której zagrała Marylin Monroe, najlepszej formy Marlona Brando czy tak dojrzałych i kanonicznych filmów jak Dwunastu Gniewnych Ludzi popularność kin ciągle spada. Rozpoczyna się cicha wojna małego i dużego ekranu - zdaje się, że ten drugi jest na straconej pozycji, ponieważ o wiele łatwiej i wygodniej usiąść pupskiem na kanapie w domu, by podczas oglądania seansu móc bez skrępowania puszczać głośne bąki w poduszkę. Do tego dochodzi błędne przekonanie filmowców, że sztuka broni się sama, więc trwonią budżety na coraz ambitniejsze filmy, które przegrywają rywalizację z barachłem pokroju I love Lucy czy Hooneymooners - protoplastę naszych Miodowych lat. 

    Tak, wiem, Tadzio Norek i Karol Krawczyk krulami są jak lew jest krul dżungli. Nie dla Raya Bradburego. Ten widząc, co się dzieje, postanowił napisać pierwszą i najgłośniejszą w swoim życiu książkę. W coraz mniej angażujących serialach upatrywał końca cywilizacji i intelektualizmu, ponieważ uważał, że telewizja niszczy zainteresowanie czytaniem literatury oraz ,,zmienia ludzi w debili".  Napisał więc książkę, w której czytanie oraz posiadanie książek jest zakazane nie dlatego, aby nie wytępić wolnomyślicieli i buntowników, ale po to, aby... nie wprawiać w zakłopotanie antyintelektualnych członków społeczeństwa. Jak dla mnie jest to zajebiście wręcz przerażające. 

    Głównym bohaterem jest Guy Montag, strażak. W tym uniwersum jednak strażak nie gasi pożarów, gdyż domy są tak zabezpieczone, że nie są możliwe ich pożary. Strażacy wyszukują miejsca składowania książek i zajmują się ich spopielaniem - czasem razem z właścicielami. Żona Guya jest typowym członkiem społeczeństwa, czyli całymi dniami nic nie robi, tylko ogląda bezsensowne seriale telewizyjne, która za sprawą postępu technologicznego są w stanie udawać, że jest się uczestnikiem wydarzeń. Nawet po próbie samobójczej, jak gdyby nigdy nic, żona Guya Montaga siada przed teleścianą, kolejny dzień chłonąc ulubiony program. 

    Wszystko się zmienia, kiedy Guy poznaję sąsiadkę, Klarysę. Jest ona nieco zwichrowana i jakby żyjąca w odcięciu od obecnego świata. Pewnego razu pyta Guya, czy jest szczęśliwy, tak po prostu. I nagle chłopu odkleja się dekiel we łbie. Zaczyna kwestionować wszystko, co zna. Podczas jednej z akcji w tajemnicy zabiera książkę do domu, co w praktyce oznacza wyrok śmierci. Koleżankom żony na siłę deklamuje poezję, co omal nie doprowadza do przepalenia zwojów mózgowych poczciwych gospodyń. które uciekają z krzykiem - swoją drogą jest to moim zdaniem zarazem najśmieszniejsza, jak i najbardziej przerażająca scena w całej książce. Montag schodzi także do podziemia i nawiązuje kontakt z niejakim Faberem i wraz z emerytowanym nauczycielem próbują zawiązać ruch oporu, a utrudnia im to bardzo podstępny i całkowicie zindoktrynowany komendant straży pożarnej.

    Gdzieś od połowy książki miałem problem z fabułą i decyzjami podjętymi przez bohatera tej powieści. Mimo, że uniwersum jest niezwykle intrygujące i trzyma w kupie cały ten świat, tak Guy Montag ze strony na stronę po prostu, po ludzku mnie wkurwiał. Pewnym wytłumaczeniem jest to, że jest to pierwsza książka napisana przez Ray`a Bradburego, ale to nie zmienia faktu, że pod koniec wydarzenia pędzą na złamanie karku, w efekcie czego łamią go sobie z głośnym chrzęstem na finiszu opowieści. Zakończenie, chociaż widowiskowe, nie dostarcza nam żadnych odpowiedzi na postawione pytania, a zostawiają czytelnika z granatem w dłoni, który chciałoby się odbezpieczyć i zeżreć ze zgryzoty. 

    Czy polecam tę pozycję? Jak cholera, każdemu. To, że mi się nie spodobała, nie znaczy, że nie spodoba się Tobie. A jeżeli tak będzie, wtedy przyjdź i rozpętaj mi gównoburzę, włam się na chatę, zeżryj wszystko z lodówki i wywal mnie z łóżka, a na koniec zabierz kota i trzaśnij drzwiami, wyrywając klamkę. Ale najpierw przeczytaj, bo warto poznać tę historię i odnieść się do czasów dzisiejszych, zwłaszcza do kondycji programów telewizyjnych, nie tylko produkowanych przez TVP. 

    Ciekawostki na koniec: 

    1. Tytuł powieści oznacza temperaturę, w której zaczyna palić się papier. Sprytne. 

    2. Film Equlibrum z 2002 roku był mocno inspirowany właśnie tą pozycją.

    3. Stanisław Lem był krytycznie nastawiony do tej książki, nazywając ją ,,infantylną" i wskazując, że to dzięki temu zdobyła sławę. Według niego Bradbury niepotrzebne wyolbrzymiał kwestię palenia książek w reżimach totalitarnych, nawiązując do tychże działań w Generalnym Gubernatorstwie. Uważał, że z punktu widzenia Polaków miało to małe znaczenie, gdyż o wiele bardziej martwili się, że zostaną wymordowani przez Niemców. Innymi słowy, mieli inne sprawy na głowie. Lem podsumował swój wywód kwiecistym zdaniem: „Nie wydaje mi się, żeby tych, których tygrysy nie dojadły, można było myszami straszyć, nawet jeśli to są jakieś wściekłe myszy”. Ja osobiście się z tym nie zgadzam, uważam że palenie książek to kijowa sprawa. Ale w wojnie udziału też nie brałem, więc w sumie może stulę ryj. 

    4. Ten wpis dedykuję Adrianowi Piechockiemu, który po przeczytaniu poprzedniego bloga zaczął czytać Rok 1984. Dzięki, stary.

    

 

 

piątek, 18 czerwca 2021

Rok 1984


 George Orwell - Rok 1984

     

     Jeżeli ktoś powinien być uważany za punkrockowca w dziedzinie literatury, to z pewnością jest nim George Orwell. Nie tylko stworzył podwaliny pod ruch antykomunistyczny, dostrzegając przepaść, w której stronę pędzi, ale jest prekursorem postrzegania świata w stylu ,,no future", choć sam pewnie się tego nie domyślał. Nie zmienia to faktu, że miał jaja twarde jak stary chleb i to nie tylko dlatego, że otwarcie krytykował Stalina, ale także własny rząd. Podczas Powstania Warszawskiego oczekiwał pomocy angielskiej dla Polaków, lecz doczekał się jedynie uśmiechów politowania brytyjskich elit, które nawoływały do pozostawienia Polaków samym sobie. Co zrobił? Napisał poniższe słowa:

,,Za nieszczerość i tchórzostwo zawsze trzeba zapłacić. Nie wyobrażajcie sobie, że można całymi latami uprawiać służalczą propagandę na rzecz sowieckiego, lub też jakiegokolwiek innego reżimu, a potem nagle odzyskać intelektualną przyzwoitość. Raz się skurwisz- kurwą zostaniesz."

    Dobitnie, szczerze i oczywiście jak zwykle w świecie, gdzie dla wielkich są nauki, a maluczkim pozostają nauczki - bez efektu. Ale my, Polacy, powinniśmy cicho przyklasnąć, ponieważ George nie raz udowodnił, że ma niesamowitą zdolność oceniania faktów bez względu na ideologie.  

    Ale mieliśmy się zajmować Rokiem 1984. Książka powstała w roku 1948 (co według niektórych jest wskazówką dotyczącą samego tytułu, wystarczy zamienić kolejnością dwie ostatnie liczby), a świat podzielił się na kilka mocarstw, które bezustannie walczyły ze sobą o terytorium pozostałe na planecie, której przywódcy jeszcze jakimś cudem nie zdążyli rozpirzyć w drobny mak. Mamy więc Wschódazję obejmującą Chiny i tereny przyległe, Eurazję, która została opanowana przez Związek Radziecki i przyświecający mu neobolszewizm oraz Oceanię. Wielka Brytania jako jedynie w Europie nie wchodzi w skład Eurazji, tylko Oceanii i to w niej dzieje się akcja książki, a konkretnie w Londynie. 

    Jeśli podejrzewaliście, że skoro Anglikom się upiekło i dziadzia Stalin ich nie dorwał, to pewnie myją dupska w wodzie różanej i żyją w dostatku długo i szczęśliwie? Nic bardziej mylnego. Władzę sprawuje Partia oraz Wielki Brat, którego znamy z marnej jakości reality show lat dziewięćdziesiątych. Swoją drogą to wspaniała ironia, że postać Wielkiego Brata jak i jedno z jego haseł przewodnich - ,,Wielki Brat patrzy" stały się inspiracją do jednego z najbardziej szmacianych wytworów współczesnej popkultury, co tylko dowodzi, ze jako ludzie ni cholery nie uczymy się na błędach, ale jeśli chodzi o pomnażanie kapuchy w portfelu - to jesteśmy, kurwa, bezkonkurencyjni w całej galaktyce. 

    Wracając do tematu, Anglia ma przekichane. W sklepach pustki, żywność na kartki, nawet nie ma żyletek żeby się ogolić albo żyły podciąć. Partia kontroluje każdy aspekt życia obywatela - od porannych ćwiczeń, przez pracę, po literaturę oraz muzykę. Obywatel świadomy to wróg, a hasła Partii brzmią:

 ,,wolność to niewola, ignorancja to siła, wojna to pokój". 

     Jak głupio by to nie brzmiało, to w trakcie czytania książki jesteśmy bombardowani tak absurdalnym ustrojem, że zaczynamy dostrzegać przewrotny sens tych słów. Głównym bohaterem jest czterdziestoletni Winston, urzędnik niższego szczebla w siedzibie Partii w Londynie. Jego zadaniem jest fabrykowanie lub jak kto woli ,,prostowanie" artykułów z przeszłości tak, aby pasowały do obecnego wizerunku oraz sposobu myślenia Partii. Na początku wydaje nam się bezrefleksyjnym trybikiem w maszynie propagandy, lecz w trakcie fabuły zaczyna kwestionować założenia swoich mocodawców. Problem leży jednak we wszędobylskiej policji myśli, które za sprawą przeróżnych technik i wyczynów technologii mają za zadanie wyłapywać krnąbrnych obywateli, dosłownie wymazując ich z systemu. Pewnego dnia po prostu znikałeś a urzędnicy tacy jak Winston kasowali zdjęcia oraz wzmianki w gazetach na twój temat tak, jakbyś nigdy nie istniał. Co z rodziną? A co robi się z rodzinami uciekinierów z Korei Północnej? 

    Mało lotny oraz jeszcze mniej urodziwy Winston, postanawia jednak podnieść rękawicę i zawalczyć o własny umysł oraz swoją osobowość. Doznaje nawet niespotykanej miłości w osobie butnej Julii, z którą przeżywa najlepsze chwile w życiu. Gdybym napisał coś więcej, to musiałbym zdradzić ważne elementy fabuły, a tego nie chcę, gdyż każdy z nas powinien przeczytać Rok 1984. Mogę tylko powiedzieć, że przez zaszczucie strachu przez Orwella na kartach książki zastanawiałem się co i rusz jak bardzo przejechane będzie mieć Winston oraz Julia, lecz nie wiedziałem tylko jak bardzo i kiedy to nastąpi. Wszystko jest mniej więcej na swoim miejscu jeśli chodzi o fabułę, choć jest kilka drobiazgów, do których można by się przyczepić, to mimo wszystko całą książkę wciągnąłem niczym makler amfę z kibla na Wall Street. 

    Dlaczego warto przeczytać Rok 1984? Przede wszystkim dlatego, że Orwell pozamiatał cały gatunek dystopii zanim ten na dobre rozwinął skrzydła. Przypominam, że książka powstała w 1948 roku, a na niemal każdym kroku znajdowałem kalki ze współczesnych filmów science-fiction o podobnej tematyce. Gattaca, Ucieczka z Nowego Jorku, Na Skraju Jutra, Equlibrium, Mroczne Miasto, Łowca Androidów, Ludzkie Dzieci, Raport Mniejszości i wiele wiele innych są tylko kalką pomysłu Orwella. W książce pojawiają się nawet telewizory naścienne połączone siecią (!) wraz z podglądem na żywo domów mieszkańców. Orwell opisał, a właściwie przewidział te wynalazki w czasach, kiedy George Lucas czy Steven Spielberg na chleb mówili ,,bep" a na błoto ,,papu". 

    Jeśli jeszcze nie czytałeś/aś - przeczytaj. Ja zwlekałem i żałuję jakbym upuścił na zasrany chodnik najzajebistszego loda w życiu i właśnie zamknęli lodziarnię.

    

     

   


#3 Książki, które każdy powinien przeczytać choć raz w życiu - Trylogia Stanisława Grzesiuka

                                                                                 Stanisław Grzesiuk   Na zaproszenie Ani, prowadzącej bloga ...